
Kolejny beznadziejny dzień. Kolejne ironiczne spojrzenia. „Co, znów ta twoja depresja?”. Kolejne też pogrążanie się w swoim świecie, wzmocnienie skorupy, ucieczka w sen, alkohol, czekoladę, co kto woli…
Psychiatra wypisuje receptę krytykując poprzedniego specjalistę. „Kto to pani wypisał?”. Stały tekst – wiedzą chorzy. Ale leki od tego następnego doktora też nie chcą pomóc. Chociaż kto wie, jak źle byłoby bez żadnych tabletek… Osoby z depresją tułają się od lekarza do lekarza i ta tułaczka często nie ma końca. Najczęściej jest przerywana na długie miesiące, by znów się rozpoczęła na czas trudniejszych dni. Bliscy i znajomi tylko krytykują. „To nie chce ci się nawet dbać o własne zdrowie?”, „Zrób to dla rodziny/męża/dziecka/rodziców”… nie rozumieją, że kolejne wizyty u nieczułych psychiatrów to tylko konsekwentne pogarszanie traumy. Wystarczająco ciężkie jest w miarę regularne zgłaszanie się po recepty.
„Mi recepty wystawia ogólny na podstawie zaświadczenia od psychiatry. Nienawidzę tam (do psychiatry, przyp.red.) chodzić. Pyta – <pomaga pani ten lek? nie? aha, to dostanie pani większą dawkę, bo wie pani, on najlepszy jest>. I taka z nimi rozmowa…” mówi Olga, chorująca na depresję ( przynajmniej tak ma zdiagnozowaną) od ok.10 lat. Myśli, że ma ją dłużej, bo swoje pierwsze samookaleczenia pamięta jeszcze z czasów podstawówki.
Natalia (imię zmienione na prośbę bohaterki) jest bardzo zamknięta w sobie. Niechętnie mówi o swoim stanie ducha. Czuje się niepotrzebna, zdana na los innych. Otoczenie jej nie rozumie, chociaż psycholog stwierdził depresję, bliscy uznali, że to jej wrodzone lenistwo i brak motywacji. „Potem, na własną rękę byłam kilka razy na terapii, ale niczego to nie zmieniło. Wciąż słyszę, że muszę się więcej uśmiechać, wziąć się w garść, przestać się nad sobą litować.”
Niejeden „depresyjny” czuje się niezrozumiany nawet przez specjalistów. Większość jakoś, lepiej lub gorzej, ale z wielkim trudem, wykonuje obowiązki, od których nie ma ucieczki. Dawno zapomnieli o swoich hobby, przyjemnościach, o sobie. Jedynym, co ich ratuje, to „muszę”. Tymczasem psycholodzy tak często powtarzają „proszę zamienić słowo muszę na chcę”. „Ale jak zamienić? Jak ja wcale nie chcę? Ja tylko muszę iść do pracy, muszę zrobić pranie czy zająć się dziećmi. Wcale mi się tego nie chce. Żyć mi się nawet nie chce” mówi rozgoryczona Olga.
Wśród wypowiedzi chorujących na depresję królują takie zdania jak „jestem do niczego”, „nikt mnie nie potrzebuje”, „świat beze mnie byłby lepszy”, „moje życie jest bez sensu”, „nie mam na nic sił”, „nie chce mi się”, „wolę spać niż żyć” itp. „Depresyjni” są często bardzo zmęczeni, mają różnego rodzaju ze snem. Gdy śpią do późna, ich otoczenie najczęściej zrzuca to na karb lenistwa. Nie wiedzą, jak ogromnym wysiłkiem jest wstanie rano do pracy, jak trudno jest podnieść się z łóżka by zacząć kolejny, bezsensowny dzień…
Depresja tymczasem jest przez coraz większe grono specjalistów nazywana „chorobą XXI wieku”, mówi się o niej jako „epidemii”, „wielkim zagrożeniu”, czy „jednym z większych problemów zdrowotnych świata”. Z danych WHO wynika, że depresja jest w pierwszej piątce najpoważniejszych problemów zdrowotnych na świecie. Jak podaje strona depresja.org choruje aż 10% społeczeństwa, z czego większość to kobiety.
Cierpią nie dlatego, że depresja jest „wymysłem” zbyt delikatnych pań czy „zniewieściałych” mężczyzn. Męczą się dlatego, że jest to choroba bezwzględna, okrutna i zabija jakiekolwiek chęci do podejmowania czynności – bez względu na to, jakie miałyby one być. Jej skutkiem często jest m.in samobójstwo, można więc śmiało mówić, iż to choroba śmiertelna. Powoduje także znaczne pogorszenie stanu zdrowia i przyspieszenie postępu istniejących już chorób ( w tym poważnych jak m.in choroby układu krążenia, różnego rodzaju nowotwory czy dolegliwości neurologiczne). Może przyczynić się do powstania nowych dolegliwości. Tych całkiem „prawdziwych”. Nie tylko emocjonalnych.
Ta choroba realnie skraca życie. Powoduje bardzo niską samoocenę, co u każdego objawia się w inny sposób. Niektórzy sięgają po alkohol, inni izolują się od społeczeństwa, stają się samotnikami, odbieranymi jako „jednostki aspołeczne”. Koszmarem osób chorych jest także opinia otoczenia. Zdania „weź się za siebie”, „nie lituj się nad sobą” odczuwają jak zadanie bolesnej rany. Bliscy natomiast często występują, zupełnie nieświadomie, przeciwko chorym. Myśląc, że „popchną” ich w stronę życia, robią dokładnie odwrotnie. Zmuszają do czynności, na które cierpiący może i mieliby ochotę, gdyby nie to zmuszanie właśnie. Wmawiają, że mają robić to czy tamto bo… i tu wyliczanka „dla dobra dziecka, dla siebie, dla świata…”. W ten sposób jedyne, co robią zdrowi to wpędzanie osoby z depresją w poczucie winy.
Depresję należy traktować więc bardzo poważnie. Nie można chorych zniżać do poziomu „wiecznie zdołowanych” lecz rozumieć, że oni naprawdę cierpią. Trzeba o nich dbać jak o innych chorujących na ciężkie przewlekłe zaburzenia.
Aleksandra Zumkowska-Pawłowicz